Witam, chciałbym podzielić się kilkoma fotografiami i małym opisem naszej wycieczki.
Dzień pierwszy
Nasz wyjazd odbył się w dniach 10-12 lipca 2012 w grupie 5 maturzystów. Z Poznania wylecieliśmy z mieszanymi uczuciami. W Polsce co prawda pogoda była przepiękna jednak z prognoz wynikało, że w Sandefjordzie ma zastać nas deszcz i temperatura około 15'C. Nie napawało nas to pozytywnym nastrojem gdyż w plecakach mieliśmy 2 namioty i kilkaset koron na 5 osób, co za tym idzie nie braliśmy od uwagę noclegu w hostelu czy nawet na polu campingowym. Na wszystkim dobrze znanym lotnisku w Torp wylądowaliśmy o 17:02. Po wyjściu z terminala pobłądziliśmy chwilę z mapką wydrukowaną z google i odnaleźliśmy drogę do miasta przez przepiękne łąki i czyściutki las. Mieliśmy małe wątpliwości czy idziemy w odpowiednim kierunku, jednak pewne młode Norweżki jadące na koniach wzdłuż asfaltowej drogi utwierdziły nas w przekonaniu, że zmierzamy w prawidłowym kierunku. Po około 40 minutach szybkiego kroku po drodze o dość zmiennym nachyleniu i wysokości z lasu pomału zaczęły wyrastać charakterystyczne małe drewniane domki po lewej i prawej stronie.
Po kolejnych 30 minutach byliśmy już nad brzegiem morza i rozpoczęliśmy rozglądać się za odpowiednim miejscem do nocowania.
Po kilku minutach stwierdziliśmy jednak, że musimy zrzucić trochę ciężaru z naszych pleców i sięgnąć po prowiant w celu zmniejszenia masy naszych plecaków na korzyść wygłodniałych żołądków. Miejsca na kolację daleko nie szukaliśmy, od razu wpadł nam w oko pomost przy porcie gdzie prędko osiedliśmy.
Czyste, rześkie powietrze i urokliwa okolica sprawiły, że dwugodzinna kolacja zamieniła się w małą libację (alkohol zakupiony w Ławicy za pośrednictwem znajomych, którzy w tym czasie odlatywali do Egiptu, w ten sposób alkohol kupiliśmy w atrakcyjnej cenie). Ku naszemu zdziwieniu dookoła słychać było tylko nas, miasto nie było wcale puste, co chwilę ktoś przechodził jednak nikt nie krzyczał, nie mówił zbyt głośno, było słychać jedynie wodę obijającą się o brzegi pomostu, wiatr, skrzeczenie mew i nasz śmiech. Ludzie sprawiali wrażenie jakby nie umieli mówić. Jednak Norwedzy to bardzo spokojni a zarazem życzliwi ludzie. Podczas naszej uczty pewna kobieta przechodząca z pieskiem obok nas jedynie uśmiechała się, za to jej pies sprawiał wrażenie bardziej zainteresowanego naszą obecnością, choć to mogło być spowodowane tym, że właśnie zajadaliśmy kabanosy przywiezione prosto z Polski. Kobieta musiała się zatrzymać, zamieniliśmy kilka zdań po czym ku naszemu zdziwieniu okazało się, żę jest już 22 i ludzie zwyczajnie siedzą w domach. Było tak jasno, że straciliśmy rachubę czasu. Dosłownie o 23 było jasno jak u nas wczesnym wieczorem. Dla przykładu to zdjęcie wykonane zostało dokładnie o 23:04 :
Senność pomału zaczęła nas dopadać, więc zaczęliśmy szukać dogodnego miejsca do rozbicia naszych namiotów. Daleko nie szukaliśmy, bo kilkanaście metrów dalej znaleźliśmy lasek brzózek dookoła zakryty krzakami. Od portu oddzielała nas jedynie uliczka i plac z łódkami powyciąganymi na brzeg. Miejsce było idealne, 200 metrów za nami stacja Shell, gdzie mogliśmy skorzystać z toalety oraz umyć się w umywalce po całym dniu. Dopiero rano zauważyliśmy, że obok naszych namiotów znajdował się kran z bieżącą wodą. Przed snem kolega zagadał do człowieka, który pilnował portu czy możemy się tu rozbić, na co odrzekł, że nie ma problemu i sam będzie doglądał by nikt nieporządny nam nie przeszkadzał podczas snu. Tu już ułożeni do snu o 00:35
W nocy o 1 zrobiło się zupełnie ciemno a koło 4 znów rozpoczynał się dzień. Padliśmy momentalnie, jutro ruszamy na punkty widokowe a o 17 prom do Stromstad.
Dzień drugi
Przebudziliśmy się po 7 godzinach snu kilka minut po 8 pełni werwy. Poranna toaleta, szybkie składanie namiotów i w drogę. Było dość pochmurnie a po chwili lało niemiłosiernie przez około godzinę akurat wtedy kiedy szukaliśmy miejsca by w spokoju zjeść śniadanie.
Wśród strug deszczu ukazała nam się restauracja McDonalds, w której stronę czym prędzej pobiegliśmy. Nasza radość nie trwała długo - okazało się, że Maca otwierają dopiero o 10, a zegarek pokazywał dopiero 9:10. No cóż, kanapkę z pasztetem zjedliśmy pod szyldem jednego ze sklepów w centrum miasta. Mieliśmy naprawdę duże zapasy jedzenia, jednak kawa chodziła za nami po nocce w mało komfortowych warunkach. Tak też się stało, byliśmy pierwszymi klientami w MC, kawka: 25-35 NOK, mały burger 20 NOK, zestawy około 100 NOK. Byliśmy przygotowani na takie ceny dlatego na obiad znów były kabanosy. Przesiedzieliśmy deszcz z darmowym WiFi i kawą, po czym o 12 ruszyliśmy zdobyć pobliskie punkty widokowe, które zaznaczone były na mapce zdobytej w informacji turystycznej.
Nieco się rozpogodziło, a na przemian albo ogrzewało nas słońce albo zawiewał zimny wiatr. Zdobyliśmy pierwszy punkt, do którego można dojść tą samom trasą, którą idzie się z lotniska.
Drugi punkt znajduje się trochę dalej, jednak wystarczy zboczyć z drogi głównej i zaraz znajdziemy się u podnóża dość stromej góry, po chwili byliśmy na szczycie gdzie serwowaliśmy sobie kabanosy i kanapki z pasztetem, a widok warty zobaczenia.
Dodam, że warto wziąć ze sobą buty trekingowe, mi w adidasach było trochę niewygodnie. Z ciekawości poszliśmy zobaczyć jakie są ceny zestawów obiadowych w pobliskich restauracjach. W pierwszej lepszej dość przeciętnie wyglądającej pizzerii zestaw: średnia pizza plus napój za 240 NOK. Mając porównanie po stronie Szwedzkiej zjedliśmy pizze za tą samą cenę jednak nie był to jeden placek tylko 4. Do promu pozostały nam 2 godziny, pogoda poprawiła się więc spędziliśmy ten czas na wyczekiwaniu naszego promu w pełnym słońcu na trawie przy porcie. Przed 17 byliśmy już na pokładzie promu Viking Color Line. To była nasza jedyna szansa na normalny prysznic. Musieliśmy zapytać gdzie się on znajduje. Bez większego problemu kobieta w recepcji pokazała nam na planie statku gdzie znajdziemy łazienkę. W 3 godziny uwinęliśmy się z myciem a w między czasie popijając piwo kupione w względnie normalnej cenie na pokładzie, bodaj 30 SEK za 8 puszek 0,33.
Przed 20 byliśmy już w Stromstad. Krótki spacerek po mieście, wcześniej wspomniana kolacja w pizzerii przy porcie, prowadzona przez Turków (śmieszni i życzliwi, pokazali nam miejsce gdzie moglibyśmy rozbić namioty i przenocować). Po godzinie 21 kiedy rozbiliśmy obóz ponad miastem na jednym z klifów przy porcie, po czym część grupy poszła do sklepu po napoje. Mieliśmy ze sobą kilka butelek z Norwegii, które sprzedaliśmy w automacie. Ceny napojów oscylują od 15 SEK na 1,5 napoju do nawet 60. Butelka wody za około 20 SEK oraz pyszny jabłkowy napój Trocadero za niewiele ponad 30. Do tego doszła Szwedzka czekolada Marabou i chleb tostowy. Całość około 120 SEK dla za napoje dla 5 osób i trochę chleba. Na trzecim zdjęciu widać klif na którym się rozbiliśmy, jest to zdjęcie zrobione z ww pizzerii.
A tu nasza miejscówka po rozbiciu obozu wieczorową porą:
Tu widok na port, ławek tego typu jest tu sporo, można przysiąść i odpocząć, taka alternatywa parków
To był kolejny wyczerpujący dzień, czas spać.
Dzień trzeci
Budzik tego dnia nie zadzwonił. Zastąpiła go kałuża wody, która wtargnęła do naszego namiotu zalewając telefon i nasze ubrania. Szybka ewakuacja o 7 rano, odpuściliśmy sobie zwiedzanie dalszej części miasteczka i od razu udaliśmy się do portu gdzie było sucho i ciepło.
Przemoknięci do suchej nitki o 11 wypłynęliśmy w rejs powrotny w kierunku Sandefjordu. Na pokładzie ta sama historia z prysznicem, ale zamiast piwa zjedliśmy śniadanie i położyliśmy się spać na wygodnych kanapach przed jedną z restauracji.
W Sandefjord byliśmy około 13:30, tym razem na lotnisko dostaliśmy się pociągiem, cena biletu OW to coś w okolicy 30 NOK. Pociąg jedzie 5 minut na stację przy lotnisku gdzie podstawiony jest darmowy autobus, który zawiezie was prosto na lotnisko. Samolot do Poznania odleciał o 17:41 z nami na pokładzie. Pełni wrażeń, odcisków i z katarem wylądowaliśmy o 19 na lotnisku w Ławicy. Powiem szczerze, że przed wylotem do Sandefjordu nie doceniałem albo nie byłem świadomy potencjału tej krótkiej wycieczki. Teraz polecam każdemu i doświadczonemu i początkującemu podróżnikowi ten kierunek na kilka dni właśnie pod namiot.
Ceny za transport w skrócie:
lot w dwie strony by Wizzair: 8 pln prom Sandefjord - Stromstad - Sandefjord: 2 euro pociąg na miejscu OW 30 NOK całkowity koszt wycieczki z prowiantem wyniósł nas niecałe 120pln
Mam nadzieję, że się podobało, zapraszam wkrótce na kolejne relacje.
Fajna relacja, jeśli dobrze pamiętam to też tam byliśmy 10 lipca tylko od rana i wynika z tego, że musieliśmy Was mijać, bo gdy Wy szliście to wracaliśmy, ale już nie do końca pamiętam.W przyszłym roku chce tam wrócić i właśnie sprobować ten prom.
goldziak napisał:gratuluje udanej wyprawy i zdania matury, ale na Boga: SzweDZka!
:)alkohol na Ławicy rozumiem kupiony na bezcłówce?dzięki, naturalnie chodzi o strefę bezcłową, z innymi płynami nie udało nam się przejść przez kontrole
:)
Świetne zdjęcia (co to za aparacik?)i relacja zachęcająca do kolejnej wizyty w Norwegii:) ...choć teraz do podręcznego wizzaira już tyle klamotów się nie zabierze;/
Btw. nie rozumiem, dlaczego alkohol był kupowany za pośrednictwem znajomych, przecież odlatując do Norwegii ceny są takie jak na wylot do Egiptu (out EU). Mogliście sami kupić. Taka rada na przyszłość.Pozdrawiam
gagatka: dzięki, Nikon d700, aparat to tylko narzędzie
;)mar941: wynikało to z naszej nieświadomości, o tym, że Norwegia nie jest w UE to wiemy, ale czy ceny alkoholi na bezcłowym nie mają podziału na kraje europejskie i pozaeuropejskie? jeśli jest tak jak mówisz, to częściej zaczniemy latać do Norwegii Smile
Super fotki, naprawde
:)Wyjazd rowniez polecam, sam bylem w tym roku na jeden dzien. Z lotniska dojechalem stopem z milym starszym panem, ktory jechal do szwecji, zeby soe "napic". Ogolnie na promie wszyscy robia obfite zakupy w alkohol i nabial.Co do taniosci alkoholu lecac do Norwegii dowiedzialem sie na lotnisku od pani kasjerki
:)
bardzo fajna wycieczka i super fotki
:)Ja ze znajomymi bylem w Sandefjord wczoraj, warunki atmosferyczne zupelnie odmienne od Waszych, ale miasteczko ma swoj urok nawet i w zimie. Przylecielismy z KTW o 8:20, a lot powrotny tuz przed 14 - bardzo przyjemne kilka godzin w Norwegii, bileciki za pare zl, kawka w MC za 22 NOK, pociag z Torp do Sandefjird 39 NOK w jedna strone, odwiedzilismy port, spacer po miescie, kilka fotek i do domku
:) polecam wszystkim taki trip!
Zdjecia ekstra. Ja sie wybieram 8-9 czerwca z GDN, tyle tylko ze pierwszy dzien to wycieczka do Stromstad, powrot o 20 do Sandefjord i stamtad o 20.38 nocny pociag heeen do Trondheim. Dlatego pytanie do wszystkich, ktorzy juz przerabiali te promy: jak czesto sa opoznienia? Mam na mysli to, czy to realne wyplynac promem z Stomstad o 17.30 i zlapac pociag o 20.38 w Sandefjord. W teorii przybija on o 20, a z portu do dworca jest 1.1km (wg Google Maps), wiec czasu powinno byc dosc? Zakladam ze do dworca z portu to jakies 15min z buta max?
lbt napisał:Spaliście w namiotach, można je przewieźć w bagażu podręcznym?? Czy to są jakieś specjalne, podręczne namioty?
;)PozdrowieniaJa też się chciałem o namioty zapytać...i o śledzie
:)
Lecieliśmy w lipcu, wtedy w Wizzair jeszcze obowiązywały duże bagaże podręczne w cenie biletu. Namioty kupiliśmy w Lidlu za 70pln za sztukę, sprzedawane były jako ekstra małe po spakowaniu i faktyczni takie były. Ok 35x25x15cm po spakowaniu więc mieliśmy jeszcze trochę miejsca na ubrania i jedzenie z Polski. Śledzie zastąpiliśmy plastikowymi szpilkami do mocowania agrowłókniny, kupione w Bricomarche za kilka złotych. Z namiotem w bagażu podęcznym odbyłem 9 lotów i na żadnym lotnisku nie było problemów z tego powodu.
Dzień pierwszy
Nasz wyjazd odbył się w dniach 10-12 lipca 2012 w grupie 5 maturzystów. Z Poznania wylecieliśmy z mieszanymi uczuciami. W Polsce co prawda pogoda była przepiękna jednak z prognoz wynikało, że w Sandefjordzie ma zastać nas deszcz i temperatura około 15'C. Nie napawało nas to pozytywnym nastrojem gdyż w plecakach mieliśmy 2 namioty i kilkaset koron na 5 osób, co za tym idzie nie braliśmy od uwagę noclegu w hostelu czy nawet na polu campingowym. Na wszystkim dobrze znanym lotnisku w Torp wylądowaliśmy o 17:02. Po wyjściu z terminala pobłądziliśmy chwilę z mapką wydrukowaną z google i odnaleźliśmy drogę do miasta przez przepiękne łąki i czyściutki las. Mieliśmy małe wątpliwości czy idziemy w odpowiednim kierunku, jednak pewne młode Norweżki jadące na koniach wzdłuż asfaltowej drogi utwierdziły nas w przekonaniu, że zmierzamy w prawidłowym kierunku. Po około 40 minutach szybkiego kroku po drodze o dość zmiennym nachyleniu i wysokości z lasu pomału zaczęły wyrastać charakterystyczne małe drewniane domki po lewej i prawej stronie.
Po kolejnych 30 minutach byliśmy już nad brzegiem morza i rozpoczęliśmy rozglądać się za odpowiednim miejscem do nocowania.
Po kilku minutach stwierdziliśmy jednak, że musimy zrzucić trochę ciężaru z naszych pleców i sięgnąć po prowiant w celu zmniejszenia masy naszych plecaków na korzyść wygłodniałych żołądków. Miejsca na kolację daleko nie szukaliśmy, od razu wpadł nam w oko pomost przy porcie gdzie prędko osiedliśmy.
Czyste, rześkie powietrze i urokliwa okolica sprawiły, że dwugodzinna kolacja zamieniła się w małą libację (alkohol zakupiony w Ławicy za pośrednictwem znajomych, którzy w tym czasie odlatywali do Egiptu, w ten sposób alkohol kupiliśmy w atrakcyjnej cenie). Ku naszemu zdziwieniu dookoła słychać było tylko nas, miasto nie było wcale puste, co chwilę ktoś przechodził jednak nikt nie krzyczał, nie mówił zbyt głośno, było słychać jedynie wodę obijającą się o brzegi pomostu, wiatr, skrzeczenie mew i nasz śmiech. Ludzie sprawiali wrażenie jakby nie umieli mówić. Jednak Norwedzy to bardzo spokojni a zarazem życzliwi ludzie. Podczas naszej uczty pewna kobieta przechodząca z pieskiem obok nas jedynie uśmiechała się, za to jej pies sprawiał wrażenie bardziej zainteresowanego naszą obecnością, choć to mogło być spowodowane tym, że właśnie zajadaliśmy kabanosy przywiezione prosto z Polski. Kobieta musiała się zatrzymać, zamieniliśmy kilka zdań po czym ku naszemu zdziwieniu okazało się, żę jest już 22 i ludzie zwyczajnie siedzą w domach. Było tak jasno, że straciliśmy rachubę czasu. Dosłownie o 23 było jasno jak u nas wczesnym wieczorem.
Dla przykładu to zdjęcie wykonane zostało dokładnie o 23:04 :
Senność pomału zaczęła nas dopadać, więc zaczęliśmy szukać dogodnego miejsca do rozbicia naszych namiotów. Daleko nie szukaliśmy, bo kilkanaście metrów dalej znaleźliśmy lasek brzózek dookoła zakryty krzakami. Od portu oddzielała nas jedynie uliczka i plac z łódkami powyciąganymi na brzeg. Miejsce było idealne, 200 metrów za nami stacja Shell, gdzie mogliśmy skorzystać z toalety oraz umyć się w umywalce po całym dniu. Dopiero rano zauważyliśmy, że obok naszych namiotów znajdował się kran z bieżącą wodą. Przed snem kolega zagadał do człowieka, który pilnował portu czy możemy się tu rozbić, na co odrzekł, że nie ma problemu i sam będzie doglądał by nikt nieporządny nam nie przeszkadzał podczas snu. Tu już ułożeni do snu o 00:35
W nocy o 1 zrobiło się zupełnie ciemno a koło 4 znów rozpoczynał się dzień. Padliśmy momentalnie, jutro ruszamy na punkty widokowe a o 17 prom do Stromstad.
Dzień drugi
Przebudziliśmy się po 7 godzinach snu kilka minut po 8 pełni werwy. Poranna toaleta, szybkie składanie namiotów i w drogę. Było dość pochmurnie a po chwili lało niemiłosiernie przez około godzinę akurat wtedy kiedy szukaliśmy miejsca by w spokoju zjeść śniadanie.
Wśród strug deszczu ukazała nam się restauracja McDonalds, w której stronę czym prędzej pobiegliśmy. Nasza radość nie trwała długo - okazało się, że Maca otwierają dopiero o 10, a zegarek pokazywał dopiero 9:10. No cóż, kanapkę z pasztetem zjedliśmy pod szyldem jednego ze sklepów w centrum miasta. Mieliśmy naprawdę duże zapasy jedzenia, jednak kawa chodziła za nami po nocce w mało komfortowych warunkach. Tak też się stało, byliśmy pierwszymi klientami w MC, kawka: 25-35 NOK, mały burger 20 NOK, zestawy około 100 NOK. Byliśmy przygotowani na takie ceny dlatego na obiad znów były kabanosy. Przesiedzieliśmy deszcz z darmowym WiFi i kawą, po czym o 12 ruszyliśmy zdobyć pobliskie punkty widokowe, które zaznaczone były na mapce zdobytej w informacji turystycznej.
Nieco się rozpogodziło, a na przemian albo ogrzewało nas słońce albo zawiewał zimny wiatr. Zdobyliśmy pierwszy punkt, do którego można dojść tą samom trasą, którą idzie się z lotniska.
Drugi punkt znajduje się trochę dalej, jednak wystarczy zboczyć z drogi głównej i zaraz znajdziemy się u podnóża dość stromej góry, po chwili byliśmy na szczycie gdzie serwowaliśmy sobie kabanosy i kanapki z pasztetem, a widok warty zobaczenia.
Dodam, że warto wziąć ze sobą buty trekingowe, mi w adidasach było trochę niewygodnie. Z ciekawości poszliśmy zobaczyć jakie są ceny zestawów obiadowych w pobliskich restauracjach. W pierwszej lepszej dość przeciętnie wyglądającej pizzerii zestaw: średnia pizza plus napój za 240 NOK. Mając porównanie po stronie Szwedzkiej zjedliśmy pizze za tą samą cenę jednak nie był to jeden placek tylko 4. Do promu pozostały nam 2 godziny, pogoda poprawiła się więc spędziliśmy ten czas na wyczekiwaniu naszego promu w pełnym słońcu na trawie przy porcie. Przed 17 byliśmy już na pokładzie promu Viking Color Line. To była nasza jedyna szansa na normalny prysznic. Musieliśmy zapytać gdzie się on znajduje. Bez większego problemu kobieta w recepcji pokazała nam na planie statku gdzie znajdziemy łazienkę. W 3 godziny uwinęliśmy się z myciem a w między czasie popijając piwo kupione w względnie normalnej cenie na pokładzie, bodaj 30 SEK za 8 puszek 0,33.
Przed 20 byliśmy już w Stromstad. Krótki spacerek po mieście, wcześniej wspomniana kolacja w pizzerii przy porcie, prowadzona przez Turków (śmieszni i życzliwi, pokazali nam miejsce gdzie moglibyśmy rozbić namioty i przenocować). Po godzinie 21 kiedy rozbiliśmy obóz ponad miastem na jednym z klifów przy porcie, po czym część grupy poszła do sklepu po napoje. Mieliśmy ze sobą kilka butelek z Norwegii, które sprzedaliśmy w automacie. Ceny napojów oscylują od 15 SEK na 1,5 napoju do nawet 60. Butelka wody za około 20 SEK oraz pyszny jabłkowy napój Trocadero za niewiele ponad 30. Do tego doszła Szwedzka czekolada Marabou i chleb tostowy. Całość około 120 SEK dla za napoje dla 5 osób i trochę chleba. Na trzecim zdjęciu widać klif na którym się rozbiliśmy, jest to zdjęcie zrobione z ww pizzerii.
A tu nasza miejscówka po rozbiciu obozu wieczorową porą:
Tu widok na port, ławek tego typu jest tu sporo, można przysiąść i odpocząć, taka alternatywa parków
To był kolejny wyczerpujący dzień, czas spać.
Dzień trzeci
Budzik tego dnia nie zadzwonił. Zastąpiła go kałuża wody, która wtargnęła do naszego namiotu zalewając telefon i nasze ubrania. Szybka ewakuacja o 7 rano, odpuściliśmy sobie zwiedzanie dalszej części miasteczka i od razu udaliśmy się do portu gdzie było sucho i ciepło.
Przemoknięci do suchej nitki o 11 wypłynęliśmy w rejs powrotny w kierunku Sandefjordu. Na pokładzie ta sama historia z prysznicem, ale zamiast piwa zjedliśmy śniadanie i położyliśmy się spać na wygodnych kanapach przed jedną z restauracji.
W Sandefjord byliśmy około 13:30, tym razem na lotnisko dostaliśmy się pociągiem, cena biletu OW to coś w okolicy 30 NOK. Pociąg jedzie 5 minut na stację przy lotnisku gdzie podstawiony jest darmowy autobus, który zawiezie was prosto na lotnisko. Samolot do Poznania odleciał o 17:41 z nami na pokładzie. Pełni wrażeń, odcisków i z katarem wylądowaliśmy o 19 na lotnisku w Ławicy. Powiem szczerze, że przed wylotem do Sandefjordu nie doceniałem albo nie byłem świadomy potencjału tej krótkiej wycieczki. Teraz polecam każdemu i doświadczonemu i początkującemu podróżnikowi ten kierunek na kilka dni właśnie pod namiot.
Ceny za transport w skrócie:
lot w dwie strony by Wizzair: 8 pln
prom Sandefjord - Stromstad - Sandefjord: 2 euro
pociąg na miejscu OW 30 NOK
całkowity koszt wycieczki z prowiantem wyniósł nas niecałe 120pln
Mam nadzieję, że się podobało, zapraszam wkrótce na kolejne relacje.